Miało nie kwitnąć, a kwitnie 🙂 Nie wiem jaki to krzew, ale zakwita zawsze w czerwcu, a dzisiaj patrzę (w trakcie opalania w Zalesiu na działce) – kwitnie cudnie jedna gałązka. Miłe…
Więc opalałam się, marzyłam. Patrzę, a tu dojrzewają późne winogrona – zamiast w październiku – w sierpniu. Cuda nie widy…
Jednym słowem, pobyt w Zalesiu super udany: bez myszy, zaskrońców. Utopiła się w soku jedna w sumie osa. Do przeżycia 🙂
Posts Tagged ‘Zalesie’
Trochę czerwca w sierpniu
25 sierpnia 2013Na werandzie w Zalesiu
15 sierpnia 2013Na werandzie
7 lipca 2013
Wróciłam mentalnie do Zalesia, na naszą działkę. 30 lat miłości, a w zeszłym roku – krach. Myślę, że wiązało się to ze śmiercią taty, który kochał nasze Zalesie i co najmniej przez ćwierć wieku przyjeżdżał do nas w lipcu. Na początku bardzo pracował, kosił trawę, karczował pniaki, zrywał czereśnie, potem w miarę upływu lat, były to wizyty coraz bardziej rekreacyjne z książką i brydżem. Więc mój zalesiowy kryzys, to taka długa żałoba po tacie. Przeszło mi to zniechęcenie po roku. Znowu zaczęłam sadzić kwiaty, podcinać gałązki, organizować przestrzeń. Wróciła miłość. Często teraz patrzę na wszystko tak, aby opowiedzieć Emilce: o żabie, którą podlałam, bo siedziała w kwiatkach na nowym klombie, o myszce, która piła resztki po aktimelu i zwinęła suchą bułkę z lodówki, o ptaszku, który wpadł do pokoju i nie potrafił sam znaleźć wyjścia, bo okienko małe (wzięłam go w ścierkę i wypuściłam). Jednym słowem – jest dobrze. Dziś nasza sąsiadka Nela przyszła na plotki, popatrzyła wokół i rzekła: – Wreszcie wróciła stara Mirka. 🙂
Samotność…
9 czerwca 2013Zalesie
29 lipca 2012Cztery dni w Zalesiu. Odpoczywam, wyciszam się, wspominam. Patrzę na czereśnię – myślę o tacie i jego „namiętności” do czereśni. Myślę o czasach, gdy wchodził sam na drzewo i je zrywał, potem robił to z drabiny, potem małymi grabkami na leszczynowym drągu, jeszcze potem podkową przyczepioną do kija. No, a teraz żadnej już nie zerwie. Siedzimy przy stole na werandzie, przypominają mi się robry, które graliśmy razem, gdy dojechała Oleńka, w czwórkę, ale najczęściej z dziadkiem graliśmy, czyli we troje: tata, mąż i ja. Kroję cebulę zieloną i szczypior, myślę o tacie, że tak lubił i kazał do ostatniego szczypiorka wszystko skroić, by się nie zmarnowało (my z Adamem, to tacy trochę utracjusze jesteśmy). Wczoraj położyłam się pod jaśminem, na składanym łóżku, w miejscu gdzie tata ostatnimi laty leżał, patrzyłam na drzewa przed sobą i wiedziałam, że i on zawsze patrzył: i na dęby, sosny, brzozy, jesiona, leszczyny. Wyrosły mi na działce surojadki różowe, zostawiłam je, niech sobie rosną, choć razem, to pewnie zrobilibyśmy jajecznicę na trzech grzybach. (more…)
W Zalesiu
30 kwietnia 2012Po prawie pół roku przyjechaliśmy do Zalesia, gdzie mamy mały domek na małej działce wśród lasu. W domku trzeba sprzątać, na werandzie trzeba sprzątać, ale w taką pogodę to przyjemność. Wszystko rośnie i kwitnie, oraz wyłazi z ziemi. Chodziłam po działce z aparatem w ręce i robiłam zdjęcia dla wnuczki Emilki, aby potem powklejać je do zalesiańskiego albumu. Ze żyjątek udało mi się zrobić czarnego pająka, który zimował gdzieś przy oknie i moja ścierka go wypłoszyła. Poza tym mam dwie muszelki po ślimakach – mniejszą w paseczki i większą, no i listki oraz kwiatki. Mleczem już nakarmiłam emilkowego chomika, ale nie tym z fotografii, tylko innym. Acha, komputera na działce nie mam, ten wpis jest z komputera redakcyjnego, gdzie wpadłam na chwilę, ale zaraz wypadam. Życzę wszystkim ciepła na dworze i w sercu.
29 lat minęło jak jeden dzień
3 kwietnia 2011Dzisiaj mieliśmy z mężem 29 rocznicę ślubu. Dostałam trzy dłuuuuuugie, czerwone róże. Pojechaliśmy do Zalesia by dać zadatek na odmalowanie werandy. Potem zawiśnie tam motyl, którego kupiłam pod śmietnikiem od moich alkoholików. Motyl to sizalowa piękna tkanina, którą ci „moi” złowili w śmietniku. Powiesili na płocie, bo jeden z nich na odwyku i podczas terapii wykazał zdolności artystyczne. Tegoż motyla zobaczyłam i kupiłam za 100 zł. Przezimował w Zalesiu i teraz pójdzie na werandę. Zawiśnie na kratkach i będzie nad nami jak anioł stróż. Potem poszliśmy do Zalesia na obiad i po raz pierwszy w życiu zjadłam sałatkę (sąsiadką schudła 12 kg, a ja………nie……..) ze świeżego szpinaku. Pyszna. A ja głupia nie lubiłam szpinaku od przedszkola. Fajny to był dzień. Byle do 30!
Jesień w Zalesiu
10 października 2010Cóż dodać, cóz ująć. To jesień w Zalesiu. Jesień jest bardziej inspirująca niż lato. Może bardziej odnosi się do mnie. Niby trwa lato, a tu już przymrozki i mgły, i szarugi. Choć dziś, to chyba najpiękniejszy dzień – prawdziwe babie lato. Dostałam od męża w prezencie perły. Za kilka dni 30-lecie naszego poznania.