Nie ma Zalesia.
Nie ma jaszczurek
Nie ma motyli –
pustawy murek…
Została ziemia
I ja na tej ziemi.
Rok. Może dziesięć
To też się zmieni.
Taki symboliczno-nostalgiczny ten koniec czerwca. Wczoraj, w gronie kilkudziesięciu masonek i masonów świętowaliśmy przesilenie letnie, czyli tzw. Lożę Świętego Jana Letniego. Na zaproszenie naszych lóż żeńskich – Prometei i Gai Aeterny przyszli siostry i bracia z różnych lóż i obediencji wolnomularskich. Było pięknie, podniośle, a potem – na agapie – na luzie i w ogóle cudownie. Nocowałam potem jedną z sióstr z Wrocławia, naszą czeladniczkę Lucynę. Rano, po śniadaniu, od słowa do słowa postanowiłyśmy pojechać na Powązki Wojskowe i odwiedzić grób Adama. Kupiłam wianuszek i trzy lampki. Jedną zapaliłyśmy prof. Modzelewskiemu, a dwie miały być dla Adama. Przychodzimy na grób, a tu liście, wszędzie brzozowe liście (pachniało lipą, rosnącą nieopodal). – Jak my to posprzątamy? – zastanawiałam się na głos, bo zapomniałam wziąć zmiotki czy szmatki. – Mam rękawiczki z wczorajszych prac – odrzekła Lucynka. – Trochę nadpaliły się przy tym ogniu janowym. Pościeramy rękawiczkami. Nawet gdy to piszę, łzy pojawiają mi się w oczach. I tak grób brata – masona został przetarty masońskimi białymi rękawiczkami. Były potem szare, ale jakby bielsze niż kiedykolwiek… Dziękuję Lucynko.
Wczoraj pożegnałam Zalesie; naszą działkę, którą po raz pierwszy zobaczyłam pewnego listopadowego dnia 1980 r. Po urodzeniu się Oli dobudowaliśmy z Adamem werandę, potem drugi pokój i sanitariaty. Tam spędziliśmy pewnie najpiękniejsze lata naszego wspólnego życia. Mój tata kochał Zalesie. Na jego cześć zrywaliśmy wczoraj czereśnie. Mamusia załatwiła zbudowanie gustownego kominka, który nam wiernie służył. Ola spędziła tu całe swoje dzieciństwo. Pozostało mnóstwo wspomnień, zdjęć, uczuć. Taki mały, domowy skarbczyk. Przyjechaliśmy tam – Ola z chłopakiem (Adamem sic!), a ja z kolegą – informatykiem, by pozabierać trochę rzeczy. Reszta będzie wywieziona wkrótce, a domek zburzony. Wyszedł z tego piknik z gitarą i śpiewami. Chyba bałam się tego pożegnania, bo niepokój mnie zżerał przez ostatnie dni, ale wyszło coś uroczego. Życie lubi nam płatać niespodzianki….
PS Oprócz kilku rzeczy zabrałam z Zalesia starą, zardzewiałą podkowę – aby zalesiańskie szczęście przeniosło się na Nowy Świat. Z innych zadziwień wczorajszych – zadzwonił z Paryża dawny kolega, Staszek, dzięki któremu poznałam Adama. – Chcę Ci Staszku podziękować – powiedziałam wczoraj – bo wpłynąłeś na całe moje życie; w tym dobrym kierunku.
Ostatnie dni to wir romantyczności i przygody, i obowiązków /przyjemności masońskich. Była i loża Lux Orientis, i zawsze inspirujące rozmowy o rozwoju duchowym z siostrą z Paryża Jane. Był rajd masoński na bliską memu sercu Kielecczyznę, na którym spotkali się wolnomularze z różnych lóż wraz z rodzinami by bawić się, zwiedzać, przeżywać. Prowadziłam tam już jako świeżo wybrana, choć jeszcze nie zainstalowana Czcigodna Mistrzyni loży Gaja Aeterna prace janowe. Nasza żeńska obediencja ma swój odrębny rytuał na ten dzień. Loża na wyjeździe jest jeszcze inna, tymczasowa, zawsze zdarzają się niespodzianki (np kominek nie ciągnie i zamiast jasnego płomienia pojawia się gryzący dym – i trzeba to symbolicznie zinterpretować oraz wybrnąć… 😉 ). Ale wyszło, trochę inaczej niż zwykle, ale wyszło… Ponieważ moja rodzicielka mieszka w pobliżu spotkałyśmy się obie nad zalewem bolmińskim, co dodało jeszcze nowych uroków temu wyjazdowi. Ale to wszystko już jest poza mną. Teraz 3 tygodnie spokojnego planowania gazety, pływania w basenie, aż zacznie się ma kuracja w Busku. Już czekam. 🙂
Dzisiaj w moim ulubionym sklepie Tygrys kupiłam sobie tęczową torebkę na zakupy. -Odważna jesteś – powiedziała Ola. Czy ja wiem? Gdyby mnie zaczepił jakiś homofob powiem, że ta torba jest ku czci Noego i tęczy, którą zesłał mu Pan Bóg na znak Przymierza i zakończenia Potopu. Moja nowa komórka objawiła mi swe tajemnice, m.in. natychmiast nauczyłam się robić fotki i wrzucać je na FB i to nawet z napisami! Wiem, że to umie chyba każdy 4-latek, ale nie każda 64-latka. 🙂 Ale – cóż – bawię się tym. Wianek, który jest na tęczowej torebce (patrz fot. nr 1), będzie jednym z wielu, które włożą na głowy siostry – masonki podczas prac tzw. Świętego Jana Letniego. Poprowadzę je osobiście. Cieszy mnie, to, bo ceremonia piękna i odbędzie się w pięknej scenerii rajdu rodzinnego dla wolnomularzy, który od lat organizuje Wielki Wschód Polski a pomagają nasze loże żeńskie – Prometea i Gaja Aeterna. Tyle mam zajęć, radosnych, twórczych, że nie poddaję się zniechęceniu politycznemu, a przynajmniej się staram. 🙂