Nie tak dawno pisałam tu o swoich wrażeniach po lekturze najnowszej książki Jana Grzegorczyka pt. Jezus z Judenfeldu. Dzisiaj, z opóźnieniem, przeczytałam recenzję tej książki, jaka ukazała w „Rzeczpospolitej” na dwa dni przed Wigilią. Jej autorem jest Krzysztof Masłoń a tytuł Modlitwa za Fuhrera. Dwa cytaty: „Są kraje i nacje, z którymi historia obeszła się wyjątkowo łskawie. Rekordzistką pod tym względem jest Austria. Gdy myślę o tej pierwszej ofierze Hitlera>, nóż otwiera się w kieszeni”. To raz. Teraz dwa: „Z cala pewnością Jezus z Judenfeldu wywoła protesty środowisk protestanckich, choć ekumeniczny zamysł autora jest doskonale widoczny. Naruszył jednak tabu, i to niejedno. Namawiam do lektury tej książki, szczególnie istotnej właśnie dzisiaj, gdy antypolscy rodacy wykłuwają nam oczy rozmaitymi <Pokłosiami>”.
Książka Grzegorczyka, wielowątkowa i wielowarstwowa, z bohaterami, którzy są ludźmi ze wszystkimi słabościami, którzy zmagają się ze sobą, swoją wiarą, wyznaniem, płciowością i czym tam jeszcze, została przez autora „Rzeczpospolitej” sprowadzona do walki religii, wyznań i ideologii. Zwykłych ludzi, których losów opisywanie Grzegorczyk opanował do perfekcji, w tej recenzji w ogóle nie ma, są nieistotni. „Jednostka niczym, jednostka zerem” – chciałoby się zacytować czerwonego „klasyka”. Był wprawdzie u Grzegorczyka „ekumeniczny zamysł”, ale gdzieś go diabli ponieśli, skoro książka „wywoła protesty środowisk protestanckich”. Są takie pozytywne recenzje, po których lekturze „nóż otwiera się w kieszeni”. I nie dziwota, że tak obdarowany Autor milczy. Pewnie z zażenowania. Biedny Grzeogrczyk. Życzę Mu na Nowy Rok mniej przychylnych recenzentów.