Cztery dni w Zalesiu. Odpoczywam, wyciszam się, wspominam. Patrzę na czereśnię – myślę o tacie i jego „namiętności” do czereśni. Myślę o czasach, gdy wchodził sam na drzewo i je zrywał, potem robił to z drabiny, potem małymi grabkami na leszczynowym drągu, jeszcze potem podkową przyczepioną do kija. No, a teraz żadnej już nie zerwie. Siedzimy przy stole na werandzie, przypominają mi się robry, które graliśmy razem, gdy dojechała Oleńka, w czwórkę, ale najczęściej z dziadkiem graliśmy, czyli we troje: tata, mąż i ja. Kroję cebulę zieloną i szczypior, myślę o tacie, że tak lubił i kazał do ostatniego szczypiorka wszystko skroić, by się nie zmarnowało (my z Adamem, to tacy trochę utracjusze jesteśmy). Wczoraj położyłam się pod jaśminem, na składanym łóżku, w miejscu gdzie tata ostatnimi laty leżał, patrzyłam na drzewa przed sobą i wiedziałam, że i on zawsze patrzył: i na dęby, sosny, brzozy, jesiona, leszczyny. Wyrosły mi na działce surojadki różowe, zostawiłam je, niech sobie rosną, choć razem, to pewnie zrobilibyśmy jajecznicę na trzech grzybach. Ten nastrój śmierci spowodował, że zaczęłam wspominać Zalesie sprzed lat. Ile było to ruchu i życia, ile zabaw i śpiewów, i drinków, ognisk, życia towarzyskiego. A teraz, powoli, Zalesie (w tym miejscu oczywiście, gdzie są nasze działki) wymiera. Po kolei umierają założyciele tych działek, dawniej działacze Stronnictwa Demokratycznego. Dzisiaj odwiedziliśmy z Adamem najstarszego z nich, Janka, w czerwcu skończył 90 lat. A kim nie był! I szefował demokratycznej Epoce, i był wicemarszałkiem Sejmu, cudownym, mądrym, wesołym człowiekiem. Żyje. Jeszcze żyje…
Tagi: Tadeusz Dołęgowski, Zalesie, Zalesie Górne k. Warszawy
1 sierpnia 2012 o 19:02 |
W tych wspomnieniach jest dużo łez, ale także siły i nadziei na życie.
1 sierpnia 2012 o 19:34 |
We mnie tej nadziei jeszcze nie ma, choć z daleka może leipiej widać?… Dziękuję.
1 sierpnia 2012 o 19:59 |
Tak. Z odległości dwunastu i dziecięciu lat… bo z jednego miesiąca… widać kiepsko… Człowiek nie potrafi nauczyć się bólu ostatecznego przemijania. Za każdym razem cierpienie jest tak samo dojmujące.
W walce serca z rozumem wygrywa serce, hm… a może człowieczeństwo? nie wiem…
1 sierpnia 2012 o 20:06 |
Przepraszam Panią serdecznie, ogarnięta swoim bólem, zupełnie nie pojęłam, że i Pani straciła kogoś niedawno. Po prostu, nic nie wyczytałam i dopiero teraz.
1 sierpnia 2012 o 22:41 |
Tak, to prawda. Dziś minął miesiąc. Dlatego pozwalam sobie wobec Pani na pewną śmiałość, choć nie umiem pocieszyć, nie umiem mówić… piszę półsłowami, półzdaniami, a wszystko dzieje się poza mną, gdzieś obok, dalekie, nieważne, jakby nierealne… można zająć ręce i ciało; myśli są nieposłuszne, nawet ‚dyscyplina medytacyjna’ nie jest wystarczająco skuteczna.
Proszę mi darować ilość słów, niepotrzebnych… a jeśli – to nie tutaj.