Gdy jechałyśmy z siostrami do Czcigodnej Mistrzyni Loży na wakacyjne wolnomularskie spotkanie, na Warszawę i okolicę – zwłaszcza w stronę Marek, gdzie spotkanie się odbywało – lunęły potoki deszczu. Marki zalało. my dojechałyśmy szczęśliwie. Miało być garden party, ale nie było. Uroczy ogródek zamienił się prawie w małe grzęzawisko, więc siedziałyśmy w salonie. Dziewczyny upiekły w sumie 3 torty i jedno ciasto, potem dostawały po kawałku do domu. Mówiłyśmy i o tragedii norweskiej i jej sprawcy – masonie (żadna z nas wiele nie wie o masonerii norweskiej, padł postulat, aby na jednej z lożowych prac napisać o tym deskę), o artykule Guntera Grassa w Gazecie Wyborczej i jego diagnozie degeneracji kapitalizmu. Mówiłyśmy oczywiście i o swoich problemach osobistych, o wakacjach, dzieciach, mężach, chorobach – nic nas przecież nie omija. To było dziwne spotkanie, nie takie jakie miało być, ale ten potop, ktory zsyła Wielki Architekt, pewnie miał nam coś powiedzieć. Mnie powiedział dużo. Jestem bliżej sióstr, na pewno niektórych. A swoje prace jesienne zaczniemy na początku października.
PS Na zdjęciu jakoś deszczu nie widać. Ale był.