Dalida i ja

DalidaZrobiłam sobie (przypadkowo) prezent na rocznicę 35-lecia naszego z Adamem małżeństwa i poszłam (sama) do kina na Dalidę. I dobrze zrobiłam, bo to taki w sumie babski film, głównie o miłości  w piosenkach. Nieszczęśliwej. Na sali byli przeważnie starsi ludzie, większość oczywiście kobiety. Czy łezki kręciły się w oku? Mnie kilka razy. Może wtedy, gdy przeniosłam się w czasy mego dzieciństwa i wczesnej młodości. Płyta Dalidy była jedną z dwóch zagranicznych, które miałam w swym malutkim i biedniutkim zbiorze. W tych czasach zagranica to był inny świat, dla nastolatki z małego miasteczka (Kudowa-Zdrój) taka płyta, to było coś. I tamte moje uczucia dzisiaj do mnie nadleciały wraz z piosenkami Dalidy. Nie żyje już 30 lat, ale piosenki nie zestarzały się. Wzruszają i porywają jak wtedy, choć pewnie mówię to jako starsza pani; może dla młodych to wszystko okaże się ramotką? Nie wiem. Młodych na seansie prawie nie było. Teraz sobie rozmyślam, co w jej życiu prywatnym było nie tak, że była taka nieszczęśliwa. Ci jej „chłopcy” – oprócz pierwszego, co jeden to młodszy i śliczniejszy… Szkoda, że w swym życiu nigdy nie pokochała prawdziwego, dorosłego faceta. Piszę to 35 rocznicę swego ślubu. 🙂