Taki symboliczno-nostalgiczny ten koniec czerwca. Wczoraj, w gronie kilkudziesięciu masonek i masonów świętowaliśmy przesilenie letnie, czyli tzw. Lożę Świętego Jana Letniego. Na zaproszenie naszych lóż żeńskich – Prometei i Gai Aeterny przyszli siostry i bracia z różnych lóż i obediencji wolnomularskich. Było pięknie, podniośle, a potem – na agapie – na luzie i w ogóle cudownie. Nocowałam potem jedną z sióstr z Wrocławia, naszą czeladniczkę Lucynę. Rano, po śniadaniu, od słowa do słowa postanowiłyśmy pojechać na Powązki Wojskowe i odwiedzić grób Adama. Kupiłam wianuszek i trzy lampki. Jedną zapaliłyśmy prof. Modzelewskiemu, a dwie miały być dla Adama. Przychodzimy na grób, a tu liście, wszędzie brzozowe liście (pachniało lipą, rosnącą nieopodal). – Jak my to posprzątamy? – zastanawiałam się na głos, bo zapomniałam wziąć zmiotki czy szmatki. – Mam rękawiczki z wczorajszych prac – odrzekła Lucynka. – Trochę nadpaliły się przy tym ogniu janowym. Pościeramy rękawiczkami. Nawet gdy to piszę, łzy pojawiają mi się w oczach. I tak grób brata – masona został przetarty masońskimi białymi rękawiczkami. Były potem szare, ale jakby bielsze niż kiedykolwiek… Dziękuję Lucynko.
24 czerwca 2019 o 19:57 |
żaden mason nie zdechŠw ostatnim czasie?