Wróciliśmy właśnie z kina. Nie wiem dlaczego myślałam, że Moje córki krowy to komedia. A to nie żadna komedia, tylko film o tym, jak przemijać, ale mądrze. Bo przeważnie przemijamy głupio, albo pół-głupio. Obijamy się o życie, a życie o nas; obijamy się o ludzi, a ludzie o nas. Przed kinem był telefon. Dzwoniła dawno nie słyszana rodzina. Rodzina dla mnie trochę przyszywana (dzwoniła żona kuzyna – chyba 2. stopnia – piewszej żony mego męża).Rodzina dostała moją książkę Aszerę i czyta po trochu. Z zaciekawieniem. – Nie wiedziałam, że twój tata umarł 3 lata temu – usłyszałam. – Tak -odparłam. – Będę niedługo w Warszawie, może wypijemy kawę? – zapytała rodzina. – Spotkajmy się. Wypijmy. Pogadajmy. Póki żyjemy – odparłam. Odparłabym z jeszcze większym przekonaniem, gdyby to było po filmie. Idźcie i oglądnijcie.
Skomentuj