Dobrze się kończy ten rok, rok, w którym ukończyłam 60 lat. Zawsze lubiłam podsumowania, podkreślenia. Myślałam, że nawet na emeryturę będę już pójść mogła, ale za wcześnie się urodziłam i trafiłam na Platformę nie na PIS, i wyznaczono mi datę przejścia na przyszły rok. Zanim towarzystwo w Sejmie dojdzie do czegoś i znowu obniży wiek emerytalny, to osiągnę wiek emerytalny „platformerski”. Oczywiście, wcale nie wybieram się na emeryturę. 🙂 A nawet jeśli, kiedyś, to i tak będę pisać. Aszera, której pierwsze kilkadziesiąt egzemplarzy przyszło dziś do redakcji (wnosiłyśmy ją z Olą i pewną siostrą – masonką po ciemnych schodach, w ciemnej klatce), to podsumowanie lat 2010 – 2013. Ważne te lata dla mnie z tego powodu, że właśnie wówczas pełniłam funkcję czcigodnej mistrzyni loży Prometea. Także w tych latach, po 6 latach przerwy spowodowanej chorobą męża, wznowiliśmy wydawanie „Wolnomularza Polskiego”. To dziwne, ale w mym życiu to co wychodzi, jest często skutkiem tego, co mi nie wychodzi. No więc chciałam, nawet bardzo, pisać inne książki, o czymś i o kimś innym, i dwa razy dostałam po łapach. Aszera powstała jako niezgoda na to bicie po łapach. A teraz okazuje się, że Wielki Architekt wyznaczył te osoby, które mi dały po łapach, bym skierowała całą swoją energię w innym kierunku. Tak właśnie narodziła się Aszera. Jeden brat z loży Kultura spytał mnie dzisiaj, dlaczego to taki obrazoburczy tytuł i czy nie miałam z tego powodu przykrości. Wyjaśniłam mu, że nie ma tu żadnego obrazoburstwa, bo Aszera rzeczywiście była żoną boga, a nawet trzech: Baala, Ela i Jahwe (kilka tysięcy lat temu rzecz jasna). Ten ostatni „po przejściach”, to przecież nasz zwykły – niezwykły Bóg; kiedyś miał żonę, a teraz jest samotny. Biedny. Zapraszam do lektury. 🙂
Tagi: Aszera
Skomentuj