Nasza wnuczka Emilka była dzisiaj Archaniołem i występowała w przedszkolnych jasełkach. Nie pomyliła się ani razu. Skrzydła i aureolę miała jak należy. Sukienkę miała krótką (wszystkie pozostałe anioły, w tym jeden rodzaju męskiego – długą), tak jak jej mama Ola przy komunii ćwierć wieku temu. Występ był uroczy. Mamy, taty, babcie, dziadki robili zdjęcia, filmy, śmiali się (często przez łzy), a ja nagle uświadomiłam sobie, że takie same dzieci były w tej amerykańskiej szkole. Wyobraziłam sobie tego uzbrojonego, ubranego na czarno, zamaskowanego człowieka, który wtargnął do tego dobrego świata i zaczął strzelać. I całą grozę tego wszystkiego przeżyłam właśnie dzisiaj, w przedszkolu swojej wnuczki.
A teraz za mną na dywanie stoi szkopka z klocków, skrzydła białe anielskie obok, mały Jezusek leży sobie w koszyczku, a z salonu dobiegają śmiechy Emilki, która bawi się z dziadkiem Adamem w psa. Emilka jest psem, a Adam treserem. Na stole leżą świeżutkie numery zimowego „Wolnomularza Polskiego” nr 53. Wszyscy są cali i zdrowi (Ola słucha referatu o Kiplingu na Wydziale Historii UW u prof. brata Cegielskiego – Kipling był znanym masonem). Zięć Piotr odebrał z drukarni swoją pierwszą książkę i pokazuje ją pewnie swoim studentom na Wydziale Pedagogiki UW. No i tak chyba wygląda zwykłe moje szczęście. 🙂
19 grudnia 2012 o 12:49 |
Bo takie nasze małe szczęścia są najpiękniejsze